Ogłoszenie

Uwaga!


Forum zostało przeniesione na adres swiatgier.tk. Zapraszamy do rejestracji na nowej wersji naszej strony oraz przepraszamy za kłopot.


#1 2009-03-30 17:01:54

ZORG

Książę

status NieMaGo
9036917
Call me!
Skąd: Atomowa Farma
Zarejestrowany: 2008-08-29
Posty: 1053
WWW

Podsumowanie ZORGowej twórczości na raz: Szaleństwo w mistyce

No cóż, tutaj wklejam całą mą twórczość gdyby link z sygny nagle wygasł itp. Aha proszę o komentarze - chociażby jakiegoś tam krótkiego wiersza itp.

Szaleństwo w mistyce
ZORG

1. Wstęp
Witam serdecznie wszystkich moich czytelników! Moje prace są dość "specyficzne" i pisane zostały stworzone jedynie dla samego siebie, po to by wyrazić moją osobę. Jestem dyslektykiem więc wybaczcie całą stertę błędów - nie wszystkie sprawdziłem niestety. Mimo wszytko spróbujcie mnie zrozumieć.
Jest to druga wersja Szaleństwa w mistyce, dokumement został wzbogacowny o kilka nowych wierszy.


2. Pseudo mistyczne wiersze



Klucz

Czym jest klucz?
Czy odpowiedzią na wszystkie pytania?
Chcesz mieć klucz?
Chcesz poznać rozwiązania?

Zastanów się nad słowem klucz...

A może lepiej nie znać odpowiedzi?



Zguba

Zgubiłeś Araiw.
Prezent od Boga.

Prosisz o litość, o podpowiedz.
Dostajesz coś więcej.

Otrzymałeś klucz.
Pełne rozwiązanie.

Ale co to?
Nie rozumiesz tego!

Masz klucz, lecz nie wiesz gdzie są drzwi.

Po długich poszukiwaniach znajdujesz wrota.
Otwierasz - pasuję.

Ale co to!
Nie rozumiesz tego?

Tam nic nie ma!
O co tu chodzi?

Myślisz...
Pojmujesz...

Wierz, że Araiw znowu jest z tobą.


Wolny człowieku

Nie jestem wolny.
Jestem więźniem.
Nie jestem wolny.
Stałem się więźniem.
Nie jestem wolny.
A druk coraz mniejszy.
Nie jestem wolny.
Jestem niewolnikiem z własnej woli.
Nie jestem wolny.
Jestem niewolnikiem w wolnym państwie.
Nie jestem wolny.
Nie mam swobody.
Nie jestem wolny.
Jam niewolnik z wyboru.
Nie jestem wolny.
Bo sprzeciwiłem się systemowi.
Nie jestem wolny.
Bo sprzeciwiłem się miastu.
Nie jestem wolny.
Bo sprzeciwiłem się ludziom.
Nie jestem wolny.
Sam nie wiem jaki jestem.
Nie jestem wolny.
Bo oni mną z gardzili.
Nie jestem wolny.
Jestem rewolucjonistą.
Nie jestem wolny.
Widzę z okna zakazaną część osiedla.
Nie jestem wolny.
Nie byłem tam od wielu lat.
Nie jestem wolny.
Tam trawa jest zieleniejsza.
Nie jestem wolny.
Lecz pod trawą są skały.
Nie jestem wolny.



Dusza

Dusza moja doskonała
Ciało moje mym przekleństwem
Dusza moja taka mała
Ciało moje twym rodzeństwem
Dusza moja boska chwała
Ciało moje człowieczeństwem
Dusza moja w ciele grała
Ciało moje siłą męstwa

Duszo moja, ciało moje
Kłócą o mnie się we dwoje

Dusza moja, ciało moje
Ruchu, myśli tworzą roje

Dusza moja, ciało moje
Trójca w trójcy, jest nas troje



Wulkan

Jak wulkan ludzie
Taczają się w zła brudzie
Ich gęby krzyczą
Jak bestie groźne ryczą
Oczy złośliwe
I szpony tak chciwe
Pazury ostre
Szarpią brata i siostrę
Kły wściekłości
Nie znają litości

Jak wulkan człowiek
Co nie mruży powiek
Wybucha wściekłością
Nie kieruje się miłością
Eksploduje, eroduje
Całe dobro psuje
Swą lawą gorącą
Niszczy zieleń pachnącą
Piekielnym płomieniem
Walczy ze swym cieniem


Ja jak Jah

Ja i Jah
Jak raz i dwa
Ja i Jah
Ten co nuty gra
Ja i Jah
Ciało i nadzieja ma

bo to

Ja i Ja
Ten co do głowy mi się pcha
Ja i Ja
I  znów wszystko gra
Ja i Ja
Śmieje się ha ha

bo to

Jah i Jah
Ten co gwiazdy zsyła
Jah i Jah
W mej duszy gra
Jah i Jah
Ten co słucha ducha

bo to

Ja co potrafi rymować
I Jah co kolejny raz
Nie mieści się w słowach


Bass, Wibracja, Puls

Bass jest gdy stoję
Gdy idziemy we dwoje
A tak na prawdę jest nas troję

Wibracja gdy siedzę
Gdy spokojnie ugniatam miedzę
A tak na prawdę swego ducha śledzę

Puls czuje gdy leże
Gdy z całych swych sił wierzę
A tak na prawdę mózg się za mnie bierze


Jest, Jesteśmy, Jestem

Gdy znowu kłamiesz
Stajesz się kłamcą
Gdy znów dłoń zaciskasz
Stajesz się dłonią

Gdy znowu wielbisz
Stajesz się wielbicielem
Gdy znów składasz ręce
Stajesz się rękoma

Kiedy znowu zło czynisz
Jesteś złoczyńćą
Kiedy znów dobrze robisz
Jesteś dobrocią

Sam w sobie
W bliźnim i w tobie
Lecz w jednej osobie



Tumanowo

To Tumanowo
Ten cały świat to Tumanowo
Tu tumanizacja
Tumanizacja
Tu manizacja

A może tumania?
Tuman, Tuman, Tuman

A Ty Rastamanie powtarzaj za mną:
Manem jestem tu!
Manem jestem tu!
Manem jestem tu!
Tuman!

Tuman i tam man
W tumani tumanują...


Rasta i basta! (z dedykacją)

Mówisz jestem Rastamanem?
Mówisz tu manem jestem?

Rastaman to dusza nie ciało
Rasta to nie yagga yo
Rastafari to Jah
Rastaman to nie słowo
Rasta to medytacja
Rastafari to nie wielobóstwo

Ja i ja to Jah i ja
Jah to nie imię Boga
Prorok to ja, prorok to Ty!
Ja i ja to nie pusta słowa
Jah to jedyny i prawdziwy Bóg
Prorok to nie fusy, nie tarot

Babilon to miasto zła
Syjon to nie sielanka
Świat to próba
Babilon to nie piekło
Syjon to niebo
Świat to nie wszystko

Bless to błogosławieństwo
Dready to nie top trendy
Kolory to historia
Bless yo nie słowa dzikusów
Dready to lwia grzywa
Kolory to nie barwy

Ciało to tylko mięso
Dusza to nie duch
Ty to twa dusza
Ciało to nie broń, nie tarcza
Dusza to prawdziwy dar
Ty to nie Ty


Wiara, Nadzieja, Miłość

Wiarę mieć, wielbić Jah Jah
Wiarą być, jesteś potępiony
Wiarą żyć, Syjon już czeka

Nadzieję mieć, czyli będzie dobrze
Nadzieją być, nie zawiedź ich
Nadzieją żyć, nie martwić się

Miłość mieć, być dzieckiem bożym
Miłością być, żyć nie dla siebie
Miłością żyć, mieć największą wartość

Mieć bez wiary - zostaniesz z niczym
Być bez nadziei - zniszczony będziesz
Żyć bez miłości - sam do końca bez końca


Zabawa ze słowem

To zabawa ze słowem
Nie słowem, lecz ze słowem
On mówi say
On czy say?
Ja mówię say miłości!
Jah mówi on złu!
Teraz krzyczmy kat miłości!
A ZORG=NO MED...
No med! No med!
On no med!
ZORG, A ZORG, AZOR... i wspak!
ZORGanizowany sedes... rozczarowany?
Jak oko w kajak
Ogarnia cię... A ZORG...
Kat dzikości słowa
To bełkot łazarza - Łafara nędzne - go - spłonie babi lond
A ata samala
T... h... cud!
Tumanie! Tu manie! Nie ma tu...
Tuma... m
Ty być, ja tu mam?!
Zostałeś z ręką w noc niku
Zobacz co zrobili po Magiku
ZORGanizowany
Obrońca
Regulaminu
Głównego
Nie znam granic
Nie stawia je słowo
Nie rytm, nie muzyka
Nie rym
Jedyne co mogę to być wolny w słowie


De finicja

Definicja Atomowej farmy
Czy ją znasz?
Definicja Atomowej farmy
Nie istnieje
Czym jest Atomowa Farma?
Atomowa farma jest mym domem
Czy ją znasz?
Tak, bo to dom reggae
Czy definicja Atomowej Farmy jest obszerna?
Tak, lecz nie jest spisana
Czy definicja Atomowej Farmy prawidłowa?
Nie, na pewno nie!
Czy de finicja...
Atomowa Farma
Atomowa Farma
Atomowa Farma
Atomowa Farma nie jest jest gdy w domu gra reggae tylko?
Atomowa Farma to miejsce gdzie z przestrzeni tworzy się dom


Brudna biel

Pamiętam gdy
Siedziałem na krześle
W drewnianym pokoju
Siedziałem, a na przeciw mnie
Biały fartuch ze stoperem
W mych dłoniach klocki, układanki

To ZORG egocentryczny
I jego świat psychiczny

Widzę teraz jak
Siedzę na fotelu
Lecz jestem gdzieś indziej
Kolorowi ludzie mówią o wariatach
Przez me dłonie przetaczają się słowa

To ZORG opętany
I jego pryzmat załaman y

Wiem, że będę
Siedział na stołku
W białym i w bieli uwięziony
Biali ludzie dadzą zastrzyk
Me dłonie skrępowane będą w kaftanie

To ZORG plemienny
Ostatni wolny odmienny


Alamasata (mój ulubiony, z ukrytą treścią i to nie jednał)

Moc to nie mięso. 1
Ludzi cieszą ołtarze zbezczeszczone. 1
Twa krew pulsuje złem. 3
Chciał posiąść kła szatańskiego. 2
Oko słucha tylko mózgu. 1
Klęcznik używa kiedy klęka Dezrp. 5
Sąd mi jest istotą. 4
Psu daj kość pochodzącą <od czego?>. 2
Las rozciąga się od <czego?>. 1
Raz ujrzysz tego wielkiego. 2
Pana kocha sam Jah. 1

A ZORG SAY NO MED!


Radujmy się. (z dedykacją)

Nie złość się!
Zawsze miej dobry humor!
Pamiętaj by się radować!

Gdy coś Cię zdenerwuje pomyśl: "Mnie to nie obchodzi".
Gdy coś Cię zdenerwuje powiedz: "Trudno!".
Gdy coś Cię zdenerwuje krzyknij: "Wale to!".
Gdy coś Cię zdenerwuje śmiej się na złość! - Prosto w twarz!

Nie patrz na innych, bo tylko Ty wiesz co jest dobre.
Dobrze rozumiesz, że tymi ludźmi nie warto się przejmować.
Dobrze wiesz, że to tylko pionki.

Ty masz coś więcej. Proszę rozchmurz się!

To co miałeś wycierpieć i to co masz wycierpieć jeszcze nadejdzie.
A teraz roześmiej się na złość cieniom życia.

Masz problem nie do rozwiązania? Nie rozwiązuj go!
Sam dobrze wiesz, że tego nie zrobisz.

Przecież jesteś ponad wszystkimi, ponad wszystkim co Cię otacza.

To dla Ciebie więc odkurz tą kartkę i przypomnij sobie ten tekst.
I niech Twój duch i ciało radują się razem ze mną choćby z powodu pogody...


ZiemJah

W kraju PolsJah
W kraJah ZiemJah
Panuje PanJah JahJah
Nie ma zakazów
Panuje anarchJah
Pilnuje policJah
ChemJah i biologJah pomaga
Nie niszczy życJah
Czysta hodowlana GanJah
BabcJah słucha Jahdka


Coś bez składniowego

Coś nie pozwala mi rymować
Mieścić się w słowach
Pisać ładnie i z umiarem
Coś nie pozwala wam tego czytać
Tylko dla tego, że pragnę przesłania
Ukrytego sensu


Ona

Biegnę do niej, ku wschodowi
Biegnę i biegnę ciągle przez życie
Moja pani na ziemi pokazuje mi niebo
Gdy ją doganiam i łapię...
Wtedy właśnie to czuje
Kładę się i łączę ręce
Łączę ręce, łączę nogi
Zamykam oczy i odprężam się
Mam pustkę w głowię
Wielce nieopanowaną
Wtedy jestem sobą
Odpływam na pustyni
Dotykam nieba, gdy ciało sięga piekła
Odrzucam ciało i myśli dla niej
Dla świadomości


Paranormalnych
Leżąc nocą, nie mogąc zasnąć
Nagle czuję ochotę aby klasnąć
Klaszczę i łupię, i stukam, i łupię
JEstem sam, a czuję się jak w grupie
Coś wpełza, szaleje, wchodzi do głowy
Rodzi się ktoś, męt zupełnie nowy
Raz pływam, raz się duszę, raz płonę
Zapadam się pod ziemię, to myśli szalone
Słyszę głosy ludzi, widzę postać ducha
Tak bardzo chcę mówić, czy ktoś mnie wysłucha?
Wstaję, patrzę, pędzę, zaraz ktoś mignie
We śnie swoim, kości moje wygnie


Księżyc

Księżyc pęka na pół
Wnet spada mi na stół

Księżyc w połowie
Tańczy na głowię   

Księżyc świecący
We śnie budzący


Zabij mnie!

Ranę włócznią otworzysz?
Przed mym Panem się ukorzysz
Przed Panem miłosiernym
Jak ja nieśmiertelnym
Możesz zabić ciało
Lecz to dla mnie za mało
Nie unicestwisz mnie
Tego uświadomię Cie
Mój mózg możesz zabić
Nie będzie mi już kadzić
Nie wystąpię w żałobie
Może odpowiesz dziś sobie
Czy z życia można zgrabić?
Czy nieśmiertelnego można zabić?


Pokój nowym życiom

Z pokoju czarno-czerwonego
Wyciągają nie jednego tak szalonego
Z pokoju czerwono-czarnego
Za ręce i głowę ciągną jedynego
Z pokoju czarno-czerwonego
Potęgą mięśnia napiętego
Z pokoju czerwono-czarnego
Wyciągają wprost do niebieskiego
Z pokoju czarno-czerwonego
Widzę jednego, drugiego, trzeciego białego
Z pokoju czerwono-czarnego
Powstrzymajcie go! On ma coś ostrego!
Z pokoju czarno-czerwonego
Tnie i skręca mój brzuch, patrząc na czwartego
Z pokoju czerwono-czarnego
Jestem w rękach super ego
Z pokoju czarno-czerwonego
Czy oni pragną szczęścia mojego?
Z pokoju czerwono-czarnego
Babilonia nazywa mnie kolegą
Z pokoju czarno czerwonego
Od tak pod kran nieśmiertelnego
Z pokoju czerwono-czarnego
Zmierzony i zważony przez mego bliźniego
Z pokoju czarno-czerwonego
Trafiam pod opiekę człeka samotnego


Szał

Budzę się na łożu
W ciemności morzu
Godzina piąta
Mrugam. Dziesiąta
Godzina druga
Marna praca i długa
Za oknami łańcuchy
Pod nogami karaluchy
W czerni uciekam z domu
Pełen trądu i chromu
Tak bardzo boję się
Że coś złapie mnie
Biegnę i pędzę
Lecz w miejscu smendzę
Goni mnie banda
To z powieści Wanda
Szybko znikam
Jak palcem pstrykam
Pojawiam się w rowie
Czy ktoś mi odpowie?!
Jak to się stało?
Czy pieniędzy wam mało?
Oni wkoło mnie
Jeden wręcza gazetę i się śmieje
A ja czytam
Lecz tekst niespójny... się zmienia
Wszyscy traficie do więzienia!
Nagle biją i łupią
Czuję jak kości me chrupią
Jeden wyciąga strzelbę
I strzela mi w gębę
Ja już odchodzę
Jestem do nieba w drodze
Wnet czuje ból, skrępowanie i szaleństwo
Ja właśnie straciłem człowieczeństwo



3. Mistyczne teksty

Fragment Mistycznej Nocy I

Nie ma dla mnie miejsca w codziennym zamieszaniu...
Siedzę sam w nocy, w kuchni i piszę... słuchając starej piosenki Marley'a... jest bardzo sentymentalna.
W odbiciu płytki widzę rozczochranego człowieka który wpadł w swój nikomu nie pojęty trans.
W powietrzu roznosi się zapach niedopałków, a ja niemrawo poruszam głową zgodnie z rozżarzonym ruchem cieni.
Oświetla mnie światło nie pochodzące od słońca, ani od żarówki.
Litery coraz bardziej się kurczą.
Co widzę?
Nic nadzwyczajnego.
Szukam przesłania.
Widzę... kocie żarcie okryte cieniem piekarnika... to też znak!
Widzę dwa palniki na kuchence, jeden mały, drugi duży, trzeci... nie widzę trzeciego.
Na jednym z nich jest kubek wody... i co z tego?
Widzę odblask światła na suficie... jest piękny.
Widzę wyjście ozdobione dużymi, drewnianymi koralami.
Piosenka zmienia się na jeszcze bardziej starą i niewyraźną, a druk na coraz mniejszy...
Nad wyjściem widzę obraz Jezusa, wydaje się pokazywać mi drogę.
Patrzę ku wyjścia.
Są tam cienie wieszaków i kurtek... są tej nocy takie wielkie... chyba wstanę...
Ściszam muzykę... tak, zaraz idę spać... w końcu jutro też jest dzień... niestety...
Zresztą i tak się nie wyśpię...


Fragment mistycznej nocy II

    Ospale otwieram oczy...
Co się stało? Gdzie ja jestem?
Na przeciwko mnie stoją moi koledzy. Muszę szybko do nich podejść...
Siedzący na parapecie koledzy razem z innymi uczniami rozmawiają między sobą:
- Ile miałeś punktów?
- Trzy, a Ty? - ktoś doparł.
- Dwa, a Ty? - niespodziewanie zwrócił się do mnie.
Byłem taki rozkojarzony, widziałem to jakby oczyma... zaspanego.
Przed oczami pojawił mi się obraz człowieka samotnie stojącego nad sądem, który był ustawiony na długich i szerokich belach tworzących pospolitą konstrukcję w sądzie - jednak nieco inną... sala była taka opustoszała.
Obraz zniknął, a ja odpowiedziałem:
- Dziesięć... - nie wiem skąd to wiedziałem.
- Uff... dużo... nie dobrze... - zdegustował się kolega.
- Wiem. Jestem wielki i w ogóle... wszędzie sprawiam wrażenie jakiegoś osiłka czy chuligana - uśmiechnąłem się nieszczerze sprawiając wrażenie wyluzowanego... a może spiętego? - umieszczą mnie pewnie z jakimiś oprychami.
Ciągle czułem strach i niepewność, nawet pomimo tego, że nie jestem tutaj sam... mam kolegów... przyjaciół... chyba dlatego, iż wiedziałem już o co tu chodzi... to był jakiś poprawczak, chodź bardziej wyglądało to na więzienie. Nie wiem za co tu jestem, ani na ile. Nie próbowałem się nawet bronić... przecież już zostałem osądzony. Żadnych pytań... żadnych słów.
Zamykam oczy. Idę przez zaniedbany korytarz jakby ktoś mnie prowadził... nie szedłem tam dobrowolnie, lecz mimo to nie było nikogo obok mnie... chyba nie było.
Minąłem celę z wychudzonym ale muskularnym mężczyzną o zawadiackim wyrazie twarzy i braku owłosienia na głowie.  Ze zniewagą a zarazem zmęczeniem opierał się rękoma o kraty.
Znów mnie zamroczyło.
Miałem krótką wizję w celi dzielonej przez osiłków. Chyba tego najbardziej się bałem - spotkania z nimi. Nie chcę by zobaczyli jaki na prawdę jestem.
Na szczęście ocknąłem się wchodząc do klasy. Szum, chaos, mętlik! Osoby szybko, lecz z zamieszaniem  zajmują najlepsze miejsca. Najwygodniejsze i ze znajomymi u boku. Zostało nas kilku. Widziałem człowieka z celi w centralnej ławce... znów się uśmiecha się do mnie szyderczo.
- Ej! Tutaj! Szybko! Siadaj! - z ostatniej ławy w lewym rzędzie zawołała znajoma twarz. Znam ją... to dziewczyna z mojej klasy... nie myślałem dlaczego tu się znalazła... przecież to nie ten przedział... chyba nie dla niej. Wyciągnęła do mnie rękę... widziałem jej niespokojny wyraz twarzy. Usiadłem, lecz wiedziałem, że zaprasza tu moją osobę tylko ze względu na to, iż się znamy i prawdopodobnie nie chcę być sama w tym nieprzyjaznym otoczeniu. Zarośnięty profesor zaczął wykład. Jak myślisz co się ze mną stało? Tak... masz rację...
Ocknąłem się na jakimś śmietnisku czy złomowisku. Wykładowca miał ciemne włosy i zarost. Był dość wysoki, lecz mimo to stał na jakiejś stercie śmieci która i tak była za mała. Zauważyłem, że w dłoni mam długopis i coś przypominającego kartkę. To "coś" było jaskrawo niebieskie, a był to chyba jakiś stary liść, chodź posiadał on zbyt masywną budowę, a na jego powierzchni uwypukliły się nieprawdopodobne paski. Pisało się w miejscach gdzie miał białe plamy, a robiło się to bardzo małym drukiem gdyż "liść" był wielkości połowy dłoni. Wielkim odkryciem było do końca "rozplątanie" go, gdyż wtedy było więcej miejsca, a na wewnętrznej stronie znajdowała się wielka biała plama.
Niestety wykładowca mówił znacznie ciszej. Tłum zaczął szwendać się w dużych odstępach. Znów przebiegł mi przed oczyma szyderczy człowiek z celi. Ja dalej pragnąłem notować, lecz kompletnie nic nie słyszałem. Podszedłem bliżej. Na dal nie słyszałem. Zbliżyłem głowę do jego twarzy. Widziałem czarne jak węgiel włosy, które niechlujnie zarastały opalone  obliczę. Miałem nadzieję, że coś usłyszę... w końcu jestem tak blisko... a tu nic! Nadal nic!
Wtedy coś zrozumiałem. Tu nie ma porządku, bo sam możesz robić co chcesz i nie słuchać tych którzy nie mają nic do powiedzenia... brak tu strachu, bo to Ty tworzysz strach! Nawet osiłki nie są takie groźne... potrafią tylko robić głupie miny!
Stoję nieruchomo... na mojej twarzy pojawia się uśmiech.
Zaczynam pisać list do rodziny. Na strzępku tego dziwactwa powstają litery, słowa, zdania. Piszę, że chcę tu zostać, że tu oderwałem się od świata, jest mi dobrze. Jak to wyślę? Nie wiem...
Słońce wstaję nad złomowiskiem. Nie pamiętam co działo się później, miałem tylko uczucie mijającego czasu i szczęścia... obudziłem się w najlepszym momencie...


4. Tutaj zamieściłem moje opowiadanie. Jest trochę stare i nieco zmienił mi się styl i nabrałem więcej doświadczenia. W tym opowiadaniu jest sporo byków - ostarzegam




                                                                                        Łowy Loxa
                                                                                      Rozdział 1: Powitanie


    Był późny wieczór gdy tajemniczy człowiek przemierzał ciemny, gęsty i jakże ponury las. Nagle ujrzał swój cel.Z za czubków drzew wyłaniał się zarys wieży strażniczej. Sam zdziwił się, że wcześniej tego nie dostrzegł. To przez te kłębiące się w głowie myśli, które nie dają mu spokoju od czasu wyruszenia.
Przyspieszył pokonując zakręt. W tedy jego oczom ukazało się kilku ludzi. Na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że to bandyci.
Lecz nie to go zdziwiło. Zawadiacy właśnie grabili strażnika który z niewiadomego powodu oddalił się od miasta. Było ich trzech,mimo to podszedł do nich i ze zniewagą zmierzył oprychów spojrzeniem.
- Kim jesteś i czego chcesz?! - rzekł największy z pośród grabieżców.
- Jestem Lox, zostawcie go.
- Ha ha, ty też chcesz bysmy odciążyli cię ze złota?
Lox wyciągną dwa obosieczne miecze z za pleców i szybkim cięciem pociął bandycie twarz. Kolejnymi pchnięciami zakończył żywot jego kolegów. Następnie wbił ostrze w kręgosłup powalonego i oszpeconego bandyty, po czym pomógł strażnikowi wstać na nogi.
- Dziękuje.
- Nie tak szybko.
- Tak?O co chodzi?
- Zabijam dla pieniędzy.
- Możesz je sobie wziąć ze zwłok tych oprychów.
- Strażnicy wpuszczą mnie do miasta?
- Powołaj się na Rugę.
Zabójca podniósł mieszek i ruszył przed siebie. Na miejscu zastał dwóch strażników. Przyglądali się mu. Zobaczyli człowieka o brązowych włosach i przeciętnym wzroście, ubranego w lekką skórzaną zbroję myśliwska. Twarz łowcy była smukła, o wyraźnych zarysach, zaś jego wzrok prowokacyjny i taki...spokojny.
- Ruga powiedział, że mogę wejść.
- Jeśli on tak powiedział to nie będziemy sprawiać problemów.Wchodz!
- Wygląda na to, że jednak napije się dzisiaj piwa.


                                                                                    Rozdział 2: Drużyna


    Była noc gdy Lox trafił do karczmy portowej.
Witamy w gospodzie pod czarnym żaglem! Czego się napijesz przybyszu?
- Piwa.
Karczmarz podał kufel piwa Loxowi, po czym zapytał z ciekawości:
- Jesteś łowcą?
- Tak, potrafię zadbać o siebię w dziczy.
- Ciężko jest utrzymać się z oprawiania zwierzyny.
- Jestem raczej...hmm...najemnikiem.
W tedy do rozmowy wtrącił się dziwny człowiek w czarnej szacie zdobionej rubinami.
Męszczyzna ten był podstarzały, co można było zauważyć po siwych włosach i pomarszczonej twarzy. Było w nim coś dziwnego, gdyż mimo wieku wydawał się pełen życia.
- Jestem Sadrax. Mam dla ciebie propozycje.
- Jaką?
- Organizuje polowanie na smoka, muszę tylko zebrać drużynę i wypożyczyć statek.
- Statek mają tu tylko krasnoludzcy bracia- wtrącił się gospodaż.
- Widzisz! Mamy już transport i załogę!
- Smok to groźna bestia, zwykli ludzie go nie zgładzą - Odparł Lox.
- Nie jesteśmy zwykłymi ludzmi!
- No dobrze, ale zyskami dzielimy się równo.
- Świetnie! A teraz spójrz na tego półorka w rogu sali.
Postać ta była nadludzko wysoka. Na ciele miał liczne blizny, a w miejscu gdzie wojownicy noszą karawasze on dzierżył wytatuowane tajemnicze znaki. Jego pancerz był bardzo skromny, gdyż składał się on tylko ze skórzanych spodni i dwóch pasków na korpusie, które układały się w literę x. Przy jego nodze leżał wielki topór dwuręczny, który tak samo jak zbroja był bardzo zadbany. Ogólnie wyglądał jak barbarzyńca, lecz z pewnością nim nie był.
W tedy Sadrax wstał z krzesła i podszedł do półorka.
- Mam wrażenie, że jesteś dobrym wojownikiem.
- I co?
- Poradził byś sobie z niejedną bestią prawda?
- Może.
- Powiem w prost: Chcę zaoferować ci sławę i bogactwo, ale musisz pomóc nam zabić smoka.
- Zapomnij o tym.
- To nie jest takie trudne i... jak się nazywasz?
- Jestem Zorg i nie zamierzam brać udziału w waszych łowach.
Rzekł to, wstał, po czym wyszedł z karczmy.
- Ten Zorg...Zorg - Sadrax powtarzał do siebie.
- Co powiedział ten barbarzyńca? - zapytał Lox.
- To Zorg.
- No i co?
- Musimy go mieć w drużynie.
- Dlaczego? Jeśli on tego nie chcę to nie będziemy go zmuszać! A kim on w ogóle jest, że...
- Wiesz kim była Moraga?
- Nie.
- Więc, nie ma powodu byś mnie o to pytał.
Po wypiciu kilku piw, wynajęli pokój, gdzie mogli spokojnie przeczekać noc.
    Z rana postanowili wybrać się do krasnoludzkich braci, by złożyć im wizytę.
Lox silnie zapukał w drzwi.
- Kim jesteście?
- Jestem Sadrax, a to mój dobry przyjaciel
- Czego chcecie?
- Waszej pomocy.
- Nasza pomoc kosztuje.
- Dostaniecie ponad połowę zysków.
- Połowę? Wejdzcię proszę!
Wtedy Sadrax opowiedział im o swych zamiarach. Krasnoludzka chęć zysku nie pozwoliła im odmówić.
- Więc ja jestem Fenshil, a to moi bracia: Tendron, Tomos, Garno i...gdzie jest Turon?
- Chyba w gospodzie - odparł jeden z krasnoludów.
- No to po niego chodzmy!
Lox i Sadrax zostali przed karczmą, gdy krasnoludy z niej wychodziły, Lox spostrzegł, że nie potrafi ich od siebie odróżnić.
Wszyscy mieli identyczne zbroję, umacniane przez metalowe płyty, a także młoty i długie rude brody. Nie mieli włosów na głowię tylko przesadnie krzaczaste brwi. Jedynie Fenshil wyróżniał się tym, że miał brodę splecioną w dwa warkoczę i tarczę przy lewej ręce.
- Musimy kupić żywność zanim odpłyniemy - zaczą rozmowę Sadrax.
- Mamy wszystko czego nam potrzeba - odezwał się Turon.
- Mieliśmy dzisiaj wyruszyć na wielkie połowy - odpowiedział Tendron.
- Znakomicie! Ruszajmy!
W drodze na statek zobaczyli siedzącego na ławce Zorga. Podeszli do niego.
- Może tym razem ty spróbujesz Lox? - zawadiacko burkną Sadrax.
- Lox? Tak się nazywasz? - ożywił się barbarzyńca.
- Tak! Co w tym dziwnego?
- W języku moich zakonnych braci, oznacza to: oświecony. Słowo Lox poprzedza imiona mych braci.
- Więc ty jesteś Lox Zorg?
- Nie, ja jestem ZAŁOŻYCIELEM zakonu czwartego kultu!
- Teraz już wiem dlaczego Sadrax cię tak cenił.
- Zapytam w prost: czy wasza oferta jest w ciąż aktualna?
- Oczywiście - wtrącił się mag.
Po kilku minutach załoga była już na statku. Postanowili wyruszyć.


                                                                                    Rozdział 3: Zabawa na morzu


    Statek wypłyną z portu. Nie wyróżniał się czymś szczególnym. Na żaglach wychawtowany miał młot, oraz napis: '' To co ratuje nam życie może je odebrać ''.
Podróż przemijała spokojnie, tylko Zorg nie czuł się najlepiej, więc postanowił zaszyć się w magazynie. Dochodziła noc, gdy Sadrax zebrał wszystkich w dużym pokoju, całym wyścielonym kocami.
- Tutaj przenocujemy.
- Nie będę wam przeszkadzać, pójdę spać do magazynku - odparł Zorg.
- Nie! W razie czegoś musimy trzymać się razem.
- W razie czego?
- To wody Nekrusa, które zabiły już seki ofiar - wtrącił się Tamos.
- Zabiły? Chyba pochłonęły?
- Zabiły! Dawniej mówiono, że oślizłe istoty wdrapują się na pokład, po czym zabijają napotkanych podróżników, a ciała poległych wstają by pogrzebać swych towarzyszy.
Rozmowa zamilkła, lecz mag ponownie ją wznowił.
- Zorg, musisz uważać na siebie - może to szkorbut.
- To powie mi Pan dzisiejszej nocy.
- Jeśli to szkorbut to będziemy musieli wyrzucić cię za burtę - by nie wywołać epidemii - odezwał się Lox.
- Dobrze...
Tutaj rozmowa znów się urwała, ponieważ załoga usłyszała tupanie czegoś za drzwiami.
- Słyszycie...coś chodzi po pokładzie.
- Ciii...
Po chwili nastała cisza, mimo to Lox całą noc stał na straży.
Rankiem nikt nie był w stanie otworzyć drzwi. Lęk przed tym stworzeniem po prostu nie pozwalał im tego zrobić.
Łowca powoli wyciągną miecz, nacisną na klamkę i popchną drzwi po czym zaatakował powietrze. W tym czasie Zorg przebudził się z głębokiego snu.
- Nikogo tam nie ma - zaśmiał się Lox.
- Co się stało? - powiedział zakonnik.
- Nic. Lepiej powiedz nam co z twoim przekleństwem.
- To tylko choroba morska.
- Dlaczego mamy ci wierzyć?!
- Bo Bóg tak mówi.
- Ja nie wierze w Boga, nawet w twojego.
- Przestańcie się kłócić! Musimy poszukać tego bydlaka - przerwał dyskusję Garno.
Ekipa przetrząsnęła cały okręt, lecz niczego nie znalazła.
Reszta dnia minęła spokojnie, aż do nocy...
Wszyscy panowie zgromadzili się w tym samym pokoju.
- Powiem wam coś, ale o tym nikt nie może się dowiedzieć - odrzekł Fenshil.
- Opowiadaj.
- Kiedyś podczas sztormu zboczyliśmy z kursu na te nieszczęsne wody. W tedy też była noc, ale my byliśmy na zewnątrz. Nagle zauważyliśmy kilkanaście świateł w wodzie - podpływały i odpływały. Przestraszyliśmy się...
- Garno chyba nawet popuścił - roześmiał się Turon.
- Ja? Chyba żartujesz, ty...
Drużyna znów usłyszała tupot.
- Teraz wam pokarze kto tu się boi!
Krasnolud wyszedł z kajuty, a po kilku sekundach zawył rozpaczliwie.
Pójdę zobaczyć co z nim, bo w końcu to wszystko przeze mnie - odparł Turon.
Opuścił pokój, ale i on poległ, gdyż słychać było jak jego młot upada na ziemię.
- Ej Tamos! Musisz mi pomóc, pójdziemy tam razem.
- Dobrze! Może nam się uda.
Po tym jak para wojów wyszła, Fenshil zawołał:
- Chodźmy tam wszyscy! Za moich braci!
Gdy czwórka otworzyła drzwi ujrzała dziwnego stwora, a przy jego nogach martwych krasnoludów.
Bestia ta miała długi pysk podobny do głowy aligatora, a także długie jak ostrza pazury. Cały okryty był łuskami, lecz jego ciało było takie jak...woda.
Pierwszy zaatakował Fenshil, następnie Lox, lecz to nie skutkowało. Nagle Zorg podszedł bestię od tyłu i silnie uderzył ją w plecy. Topór zabłysnął oślepiająco, a wodna istota zmieniła się w ciecz.
Wtedy zmarli krasnoludzi zaczęli powstawać.
- Musimy ich zabić - krzykną Sadrax.
- Nie! To mi bracia!
- Oni nie są sobą! Zmieniają się w zombie!
Ożywieńcy zbliżały się do Fenshila, zaś on patrzył tylko jak sparaliżowany patrzył w ich oczy. Naglę czarna mgła objęła walczącą grupę. Wszyscy domyśleli się czyja to sprawka. Po niumarłych zostały tylko kości. Lox staną na skraju statku i przez opadającą zasłonę ujrzał wyspę.
- To Vantur! - krzykną z radością.


                                                                                    Rozdział 4: Witamy na wyspie!


    Statek dobił do portu. Lox ujrzał dużą drewnianą platforme, na której przyjmowani byli żeglarze, a za nią szeroko rozciągnięte morze zieleni na którym jak samotne łodzie dryfowały domki. Gdzieś dalej na wzniesieniu wybudowany był wielki, murowany zamek.
Gdy drużyna opuszczała pokład, Fenshil spostrzegł jasnowłosego gnoma, który zmierzał w ich kierunku.
- Jestem Madrun, właściciel tego portu.
- Gnom marynarzem? - zadrwił krasnolud.
- Nie. Ja tylko pobieram opłaty za...
- Za co?
- Eee... stoiska.
- Stoiska?
- Tak. Płacisz tylko raz, aż do odpłynięcia.
- Ile?
- Dwieście sztuk złota.
- To stanowczo za dużo.
- Hmm... to może dasz mi swój młot?
- No dobrze, i tak muszę sprawić sobie nowy.
Po udanej transakcji tubylec szybko znikną za beczkami.
    Ekipa postanowiła udać się do twierdzy. Po drodze mieli okazję przyjrzeć się jak na tych ziemiach żyją ludzie. Każdy miał swoje zajęcie i nikt się nie lenił.
- Poczekajcie. Muszę przybliżyć wam sytuację w której jesteśmy - zaczął Sadrax.
- Słuchamy - wyrwał się łowca.
- Jesteśmy w zachodniej części wyspy, tu stacjonuję Drago, razem ze swą armią. Jego wojownicy walczą w służbie Tyra, to porządni ludzie. W tym obozie nic nam nie grozi, lecz na wschodnim wybrzeżu osadę mają dzikie plemienia nordów, które tylko czekają na okazję do ataku. Gdy zaś skierujemy się na północ - trafimy na smoka.
- Ale teraz musimy odpocząć i zregenerować swoje siły.
- Oczywiście! Tylko nie wiem czy wpuszczą nas do twierdzy.
Ruszyli. W drodze podziwiać mogli wysoki drewniany mur, który oddzielał królestwo od ''Ziemi niczyjej'', a była ona całkowicie opuszczona.
- Nie wejdziecie do zamku! - odrzekł strażnik w ciężkim, błyszczącym pancerzu.
- Ktoś oblał cię metalem? - szyderczo zaśmiał się Lox.
Rycerz sięgną po miecz.
- Spokojnie! Chcemy wam pomóc - pragniemy unicestwić smoka - powstrzymał bójkę mag.
- Otworzyć bramę! - zawołał wojak - a za kilka sekund wejście stało otworem.
Czwórka weszła na plac zamkowy. Wszędzie pałętali się ludzie w identycznych zbrojach.
- Tu się rozstaniemy - zaskoczył przyjaciół Fenshil.
- Co? - przemówił Zorg.
- Zostaję tutaj. Kupię sobie nowy młot, może pomogę jakiemuś płatnerzowi.
- Dlaczego?
- Śmierć zbiera krwawe żniwa, widziałem jak umierają moi bracia...
- To byli zombie! Nic nie mogłeś dla nich zrobić! Nie odchodź! Mamy sami zabić smoka?!
- Nie możemy go zatrzymywać - burknął Lox.
Było ich już tylko trzech, mimo to nie tracili nadziei na zwycięstwo.
Skierowali się ku noclegowni. Opowiedzieli dowódcy paladynów o swoich zamiarach, dzięki czemu otrzymali posiłek i własne miejsca do spania. Mag umyślnie nie chciał rozmawiać z Drago, ponieważ domyślał się co on sądzi na temat ich polowania.
    Wczesnym rankiem drużyna opuściła zamek. Udali się na północ - do fortecy bestii. W drodze do niej nawiązał się dialog:
- Sadrax, o czym tak myślisz? - uśmiechną się Łowca.
- O łupach.
- Mnie ciekawi coś innego.
- Co?
- Ty.
- Ja?
- Tak! Opowiedz o sobie.
- Hmm...chyba mogę wam powiedzieć...
- Mów więc!
- Jestem sierotą, wychowało mnie guru z tajemnej gildii czarnej magii z Balmory. Od dziecka wychowywany byłem by uczyć się tylko w jednej dziedzinie. Po latach zostałem nekromantą, a obecnie chcę odnaleźć amulet mrocznej wiedzy, który miał mój mistrz, gdy chciał zabić smoka za tej wyspy.
- Myślisz, że go odnajdziesz?
- Tak, już niedługo.


                                                                                    Rozdział 5: Rozczarowanie


    Późnym wieczorem drużyna dotarła do obszarów należących do smoka.
Przed nimi wybudowany był długi, kamienny most obkuty tajemniczymi znakami.
Nie było możliwości odwrotu.
Pierwszy ruszył Sadrax, za nim Lox, a na końcu Zorg. Pomarańczowe słońce niemal zachodziło za horyzont. Mag przyglądał mu się przez chwile, gdy nagle zauważył ciało jakiegoś człowieka. Kucną przy nim, po czym obrócił zwłoki.
- To on! Gdzieś tu jest ten amulet.
Nekromanta zdjął z szyi zmarłego łańcuch na którym wisiała mała czaszka wyrzeźbiona z drewna.
- Pochowajmy go - odrzekł barbarzyńca.
- Tego starego capa? Swego czasu nieźle uprzykrzył mi życie - odpowiadając to zrzucił umarłego w przepaść.
Wojownicy patrzyli na niego z osłupieniem.
- Mam dla was jeszcze jedną szokującą wiadomość.
- Jaką?
- Znalazłem czego szukałem, tylko tyle mi trzeba. Smok ma wiele skarbów, zabijcie bydlaka i podzielcie się zdobyczą równo po połowie - mag powiedział to po czym miną porzuconych kompanów.
- Ale...
- Cicho Zorg! Ten głupiec nie jest w tego warty! Też mi znawca czarnej magii! Phi! Nie ukatrupił by tej bestii! On się boi!
Sadrax zawrócił.
- Ja się boję? Z tym medalionem mogę unicestwić nawet sto takich stworów!
- Więc pokaż co potrafisz.
Nekromanta pełen gniewu znów przyłączył się do swych towarzyszy.
Minęli most. Na miejscu zobaczyli to co zakrywały głazy - a mianowicie małą jaskinię obok pieczary, oraz grubą, zieloną powłokę która zasłaniała wylot kamiennej fortecy a także wejście u jej podstawy.
- Nie wejdziemy tam! To wszystko na nic, cała ta wyprawa to niepowodzenie - rozgniewał się łowca.
- Jeszcze nie wszystko stracone, może władca wyspy coś o tym wie - zaproponował półork.
    Ekipa wróciła na zamek. Znany im strażnik wpuścił podróżników do środka.
Po chwili podeszła do nich paladynka. Nosiła identyczny pancerz jak wszyscy inni wojownicy, ale bez hełmu. Miała krótkie bordowe włosy, i piękną bladą twarz.
- Nazywam się Nemida. Mam przyprowadzić was przed oblicze króla.
- To dobrze bo...
- Za mną!
Śmiałkowie minęli kilkanaście sal zanim dotarli do tej właściwej. W jej centrum znajdował się wielki, prostokątny stół przy którym siedziało kilku rycerzy. Na honorowym miejscu spoczywał Drago. Był to mężczyzna w średnim wieku, z lekkim zarostem na twarzy, przyodziany w zieloną togę z wyszywanymi czarnymi pnączami.
- Chciałbym porozmawiać z wami na osobności.
Po tych słowach wojacy opuścili pomieszczenie. Tylko paladynka zasiadła wygodnie na krześle.
- Usiądźcie.
Podróżnicy posłuchali władcy.
- Podobno chcieliście zabić smoka... Głupcy! Gdybyście sprowadzili go tutaj, zginęlibyśmy wszyscy! To potężne stworzenie - zbyt potężne.
- Pieczarę chroni wielka, magiczna kopuła - tłumaczył się Lox.
- Kopuła? Więc ona jeszcze działa? To niebywałe...
- My właśnie w jej sprawie...
- Tak?
- Mógłbyś ją... hmm... otworzyć?
- Co? Nigdy!
- A gdybyśmy wygrali wojnę z nordami? Przecież to byłoby dla was korzystne - wszyscy wasi wrogowie zastaliby pogrzebani - wtrącił się Sadrax.
- A jak chcecie nam pomóc?
- Mam pewien artefakt, który może znacznie ułatwić sprawę...
Wtedy do sali wbiegł rudawy niziołek.
- Panie! Niebezpieczeństwo! Nieprzyjaciel szykuje się do ataku!
- Widzisz! Będziesz nas potrzebował.
- Dobrze, ale mam pytanie do tego łowcy.
- A co z wojną?
- Nordowie są bardzo honorowi - walka odbędzie się na ziemi niczyjej, gdy obie armię będą gotowe.
- Pytaj więc.
- Spostrzegłem, że nosisz pozłacane miecze naszych dawnych legionów. Otrzymywali je tylko najlepsi dowódcy.
- To chyba czas by opowiedzieć wam moją historię:
Moja matka umarła gdy byłem szesnastolatkiem. Nie miałem domu - razem z siostrą mieszkaliśmy w lesie. Ja zaciągnąłem się do wojska, a Lil opuściła wyspę. W zasługach dla zamku otrzymałem tytuł generała. Pełniłem tę funkcję przez pół roku, aż pewnego dnia otrzymałem tą złowieszczą propozycję. Kazano mi zabić Hentyla - dawnego króla tych ziem. Nie miałem wyboru. Zleceniodawcy zdradzili mnie...musiałem opuścić wyspę... od tej pory pracuje jako płatny zabójca - to jest moje powołanie.
- Spokojnie, nie obawiaj się o swoje bezpieczeństwo - nie wydam cię.
Teraz musimy stawić się na najważniejszej bitwę w naszym życiu.


                                                                                    Rozdział 6: Wojna


    Armia zbierała się w zamku. Generałowie tłumaczyli już taktykę rycerzom. Wszyscy wiedzieli, że stawką są ludzkie życia i byt wyspy.
Tym czasem trójka podróżników obmyślała plan walki:
- Nie wiem czy ta bitwa ma jakiś sens. Chyba jesteśmy skazani na przegraną - powiedział Lox.
- Musimy mieć nadzieję - odparł barbarzyńca.
- Nadzieja tu nie pomoże, ale chyba wiem jak pokonać wroga - chytrze zaśmiał się mag.
- Jak?
- Jedyne co musicie zrobić to zatrzymać paladynów w zamku, aż do momentu gdy dam wam znak do ataku.
- A co z tobą?
- Ja zajmę się resztą. Nie pytajcie o nic... wiem co robię!
- Będę ci towarzyszyć na wypadek gdyby coś poszło nie po twojej myśli - narzucił się Zorg.
- Oczywiście.
Dwója kultystów opuściła twierdze.
Łowca udał się do Draga. Na miejscu spotkało go miłe zaskoczenie - król zaufał mu i postanowił zaczekać.
- No dobrze, więc co to za znak?
- Nie wiem dokładnie...
- Nie zapytałeś ich o to?
- Na pewno będzie wyraźny!
- Oby tak było...
    Na ziemi niczyjej duet bohaterów oczekiwał nieprzyjaznych wojów, gdy z zza horyzontu wyłoniła się liczna armia nordów.
Zatrzymali się. Jeden z nich burkną do czarodzieja:
- Jestem Lotar - przywódca mojego ludu.
Sadrax zmierzył go spojrzeniem, i ujrzał wielkie monstrum w płytowej zbroi, z wielkim młotem na ramieniu.
- Czym ty jesteś?
- Haha! Nie jestem człowiekiem, ani nordem, czy orkiem... jestem czymś znacznie potężniejszym.
- Takie wynaturzenia nie mają prawa bytu! - krzykną po czym podniósł ręce do góry.
Niebo zachmurzyło się, a zaraz po tym nastąpiło lekkie trzęsienie ziemi, spod której wypełzali polegli na tych ziemiach wojownicy.
Po chwili za magiem utworzyły się legiony szkieletów przyodzianych w pordzewiałe pancerze. On sam uniósł się i wstąpił w czarne chmury.
Nastała walka. Wrogowie wymieszali się ze sobą. Ożywieńcy swymi starymi mieczami przebijali słabą skórzaną ochronę przeciwników. Truposze swoimi okropnymi piskami odstraszały nie przyjaciela. Nordowie w strachu pałętali się po polu bitwy, lecz w końcu wydobyli z siebie odwagę i nie zważali na te paskudne okrzyki. Potempieńcy wracali do świata umarłych, a największym ich przekleństwem był potwór z młotem. On zaś taranował i miażdżył wrogów. Zorg także uczestniczył w tej rzezi - wpadł w furię i krwawo unicestwiał znienawidzonych plemiennych. Nagle spostrzegł, że stąpa nie po ziemi ale po kościach - postanowił się wycofać.
    Tym czasem w zamku podjęto ostateczną decyzję:
- Ten klimat... coś się tu dzieje! To znak! Ruszajmy!
Zastępy paladynów ruszyły do boju.
Król zauważył jakąś postać biegnącą w ich kierunku. Ekipa poznała swojego druha.
- Oni tu idą! Są już blisko!
Rzeczywiście nieprzyjaciel wyłaniał się już z za horyzontu.
Barbarzyńca mimo wielkiego zmęczenia dał radę stanąć stanąć w ostatnich szeregach.
Minuty mijały bardzo szybko, lada chwila zabrzmiał okrzyk:
- W imię Boga! - wtedy wojska ruszyły ku sobie.
    Dzikusy zaatakowały pierwsze lecz rycerze przygotowali się na to. Tłumiąc ataki, a następnie działając z podwójną mocą siekali swymi święconymi mieczami w nordów. Niestety topory nieprzyjaciela uderzały z wielką siłą, więc nie udało się sparować więcej ciosów. Agresorzy jak taran przebijali się przez zastępy świętych żołnierzy.
Pod presją szturmu Lox zaczął swój śmiertelny taniec. Wrogowie ginęli od jego ostrzy niczym drewno w ogniu. Gniew łowcy ciągle narastał, lecz no sam mógł przeważyć szalę bitwy na swoją stronę.
Nagle z nieba spadły meteoryty, które po woli unicestwiały wroga.
Po chwili ostatni barbarzyńcy padli na ziemię.


                                                                                    Rozdział 7: Dobra wiadomość


    W zamku wyprawiona została wielka uczta ku chwale naszych dzielnych bohaterów.
Na placu wokół twierdzy zabawę urządzili obywatele zwykli obywatele, a w jej wnętrzu bawili się paladyni Tyra. Razem z nimi byli tam także Lox, Zorg oraz Drago.
- Wygraliśmy wojnę z nordami! Bardzo mnie to cieszy lecz muszę przyznać, że czasami traciłem nadzieję na lepsze jutro... - zamilkł władca wyspy. - Skosztujcie wina! Wypijmy zdrowie królestwa - dodał radośnie po chwili.
Cała sala wzniosła donośny toast.
Po prawej stronie druida spoczywał łowca, a po lewej barbarzyńca.
- Dziś udowodniłeś, że jesteś godzien swych szlachetnych ostrzy - uśmiechnął się gospodarz.
- Dziękuje. Od jakiegoś czasu nurtuje mnie pewne pytanie odnośnie twojej osoby - nieśmiało powiedział tancerz miecza.
- Cóż... ty już raz mi się zwierzyłeś i wiem, iż można ci ufać... pytaj.
- Jak to się stało, że zostałeś władcą? Przecież tu panują paladyni, a ty jesteś człowiekiem puszczy.
- Byłem przyjacielem Barta. On chyba wiedział co robi powierzając mi władzę. Zdawał sobie sprawę z tego, że święci rycerze poddadzą się jego woli i nie zorganizują buntu.
- Tak, to była słuszna decyzja. Sam muszę przyznać iż ci wojownicy to prawdziwi bohaterowie.
Wtedy spostrzegł, że mimo tylu herosów, w sali jednego brakuje - Gdzie jest Sadrax - pomyślał Lox po czym pospiesznie wyszedł przed zamek, a tam ku swojemu zdziwieniu spotkał nekromantę siedzącego na pobliskiej ławce. Zorg razem z druidem udali się za łowcą. Nastała rozmowa:
- Co się z tobą działo? - powiernik puszczy zapytał czarownika.
- Nie ważne co się stało. lecz to co ma się stać! Pamiętasz o swojej obietnicy?
- Jestem osobą honorową, oczywiście, że ją dotrzymam.
- Co mamy zrobić by zburzyć ten magiczny mur?
- Trzy sfery: dobra, zła i neutralności muszą pojednać moce. Ich odpowiednikami są: natura, nekromancja oraz żywioły.
- Więc trzeba znaleźć reprezentanta żywiołów.
- Podobno gdzieś na południu swoją chatkę ma Darnith - potężny czarodziej - wtrącił się barbarzyńca.
- Mogę pójść go odwiedzić - odezwał się Lox.
Jak powiedział tak uczynił, gdyż już za cztery godziny gotowy był do drogi.
    W wyprawie towarzyszyło mu pięciu żołnierzy oraz przewodnik.
Po krótkiej podróży dotarli do małego domku otoczonego kamiennymi słupami. Nie wyróżniał się niczym prócz mocno osmalonych okien przez które nic nie było widać i ciężkich stalowych drzwi nie pasujących do całej reszty.
- Chyba możecie już wracać, dam sobie rade - odesłał pomocników po czym podszedł do wielkich wrót. One otworzyły się a przed nim staną człowiek o długich włosach przyodziany w brązową tunikę.
- Czego tu szukasz? - czarodziej podrapał się po głowie.
- Zwą mnie Lox, a ty jesteś pewnie Darnith?
- Tak - zdziwił się uczony.
- Musisz pomóc nam zniszczyć barierę która ciąży nad smokiem.
- Smokiem? Jedyny smok o jakim słyszałem nazywa się Klauth.
- Skoro tak mówisz.
- Dobrze pomogę wam, ale tylko wtedy gdy udostępnicie mi jego poległe ciało do badań.
- Będziesz mógł zatrzymać zwłoki - zaśmiał się łowca. - Po co nam one.
    Poszukiwacz odpoczął nieco, po czym wyruszyli ku zamkowi.
Nastała noc, lecz tak doświadczony duet nie miał się czego bać. Rzeczywiście nie napotkali na nieprzyjaciół. Gdy dotarli do celu mag został hojnie ugoszczony oraz przedstawiony całej ekipie. Jako, że nie było już czasu rytuał przeprowadzono rankiem.
    Trzech czaroznawców zebrało się wokół specjalnego, rytualnego ołtarza. Pierwszy Drago rzucił zaklęcie w lity kamień. Po chwili ze skały wyłupał się wielki pomarańczowy kwiat o grubej łodydze i czerwonymi liśćmi. Następnie Sadrax zaczarował go a ten we mgnieniu oka zwiędł. Na koniec sam Darnith cisnął kulą ognia w szczątki rośliny. Pozostał tylko popiół, a także głośny wybuch gdzieś poza zamkiem.
- Wygląda na to, że nam się udało - ucieszył się nekromanta.


                                                                                Rozdział 8: Zakończenie


    Na twarzach czarodziei malował się ten sam uśmiech ukazujący jak bardzo są z siebie dumni.
Kultysta zmierzył spojrzeniem swych towarzyszy, po czym podszedł do Sadraxa i pełen energii powiedział:
- To już koniec...
- Nie! To dopiero początek, musimy jeszcze zabić...
- To ciebie musimy zabić! - krzykną i zatopił topór w ciele maga.
Nekromanta spojrzał w oczy zdrajcy, które płonęły żywym ogniem. Nastąpił wybuch, a spod czarnego pyłu wyłaniały się zwłoki czarownika - zmieniły się w popiół. Wszyscy patrzyli na to ze zdziwieniem, a zarazem niepokojem.
- Coś ty zrobił! - oburzył się Lox.
- Wiem jak to wygląda, ale... - nie dokończył barbarzyńca.
- Zabiłeś go!
- Bo musiałem! Właśnie dlatego z wami wyruszyłem. Dostałem znak od Boga.
- Przecież mówiłeś, że robisz to ponieważ nazywam się Lox.
- To też, gdyż ty jesteś wybrańcem i to tobie pisane jest zabicie smoka. O tym iż mam z tobą wyruszyć dowiedziałem się po wizycie w karczmie.
- Więc cały czas nas okłamywałeś?
- Nie wiesz do czego zdolny był ten człowiek! To uśpione zło, które w każdej chwili mogło was zniszczyć.
- A może robisz to dla większej doli z zysków?
- Pieniądze, złoto, klejnoty - to wszystko nic w porównaniu z prezentem który mam ci dać.
- Jakim prezentem?
- Posłuchaj manie uważnie: Nie ogniem zwalczaj ogień, nie wodą, nie skałą, lecz wodą i skałą.
- Co?
Wtedy światło oślepiło na moment wszystkich woku Zorga, a po nim samym nic nie zostało.
- Znikną! - zdziwił się Drago.
- Pozostawił po sobie tylko tą durną zagadkę - odpowiedział w zastanowieniu łowca.
- Durną? Jest idiotyczna! Nawet się nie rymuje - niepotrzebnie dodał król.
- Ktoś musi nam pomóc.
- Darnith jest mistrzem łamigłówek, więc może on to rozwiąże - zrehabilitował się władca.
    Już po chwili wszyscy we trójkę rozmyślali nad tym przeklętym zdaniem.
- No cóż... nie mam pojęcia co to oznacza - stwierdził czarodziej.
Nagle do sali wbiegło kilkoro paladynów:
- Panie! Spójrz na... czemu się pan smuci?
- Nie ogniem zwalczaj ogień, nie wodą, nie skałą lecz wodą i skałą! - Rozumiesz? - donośnie zdenerwował się druid.
- Nie.
- Jakie jest najpopularniejsze zaklęcie ognia? - zapytał z pewnością siebie wychodzący zza rycerzy potwór.
- Kula ognia - odpowiedział człowiek lasu.
- A co posiada twardość skały i ukrytą wodę?
- Lód! Lodowa kula! Jak mogliśmy na to nie wpaść!
- Czy dostanę jakąś nagrodę?
- Panie! To Lotar! Ta bestia z bitwy na ziemi niczyjej.
- Więc wtrąćcie go do lochu.
- Myślę, że... - niedokończył tancerz miecza.
- Pozwól iż to ja będę wydawać rozkazy na moim zamku!
- Choć Lox. Dam ci ten zwój, tylko muszę go poszukać.
Oczywiście mag znalazł to czego szukał, po czym wręczył go łowcy.
    Myśliwy natychmiast wyruszył w drogę. Podróż minęła spokojnie gdyż pozostałości dzikich plemion opuściły wyspę wraz z porażką nordów. Gdy stał przed pieczarą smoka ujrzał, że rzeczywiście nie chroni jej już żadna bariera. Postanowił odpocząć przed tą trudną walką. Schronił się w jaskini przylegającej do kamiennej fortecy. Nagle ziemia zaczęła drżeć, a skały osuwać. Kilka z nich zablokowało wyjście jaskini. Lox był uwięziony. Usuwał głazy ponad godzinę - w końcu mu się udało - zobaczył światło dzienne, a razem z nim Zorga! A raczej jego głos szepczący:
- Wróć do zamku! Niech twój grzech doda ci motywacji...
- Jaki grzech? O co chodzi?
Nie otrzymał odpowiedzi. Choć był o krok od unicestwienia bestii, jego ciekawość wręcz zmusiła go do powrotu do królestwa.
Zobaczył tam chaos, zniszczenie i śmierć. Patrzył na palące się domy i zwęglone ciała.
- Obudziliście smoka! Spalił wszystko i wszystkich. Nie oszczędził nawet zamku. Dobrze, że Nemida postanowiła towarzyszyć Darnithowi w drodze do jego posiadłości - zaskoczył mistrza miecza Lotar ze swoją więzienną bandą.
- Jak udało się wam przetrwać?
- Nasze cele osadzone były głęboko pod ziemią, a tam smoczy ogień się nie dostał.
- To ja ich zabiłem! To przeze mnie! Rozumiesz?!
- Wszystko ma swoją przyczynę... ten sam daje i ten sam odbiera.
Wtedy Lox przypomniał sobie słowa kultysty.
- Zabiję to bydlę! Za tych wszystkich ludzi.
- Poczekaj... pomogę ci.
- Dlaczego chcesz to zrobić?
- A co innego mam teraz począć?
    Ruszyli natychmiast, więc już wieczorem byli na miejscu.
- Nie możemy się wycofać - powiedział łowca.
- Wiem.
Zmierzali ku wejściu pieczary. Od tej pory każdy krok był sprawdzianem odwagi i pewności siebie. Nadszedł ten moment - smok powoli wstał i obrócił się w stronę śmiałków. Był ogromny, pokryty czerwoną łuską. Miał także długi ogon oraz skrzydła przypominające te nietoperza tylko znacznie większe. Pochylił swój jaszczurzy łeb spoglądając czarnymi ślepiami na bohaterów. Otworzył pełną ostrych kłów paszcze i rzekł:
- Jestem Klauth... kto mi przeszkadza?
- Zwą mnie Lox, a to mój kompan Lotar.
- I co?
- Zaraz padniesz trupem odrazo!
- Ha! Sam wybraniec z Neverwinter prosił mnie o pomoc gdyż wiedział, że nie zdoła mnie pokonać.
- Skończ gadać i zacznij walczyć! - przerwał tancerz miecza. - Niech cie ziemia pochłonie!
Lotar natychmiast odwrócił uwagę bestii ciskając w nią młotem. W tym czasie jego towarzysz okrążył smoka i po ogonie wbiegł mu na grzbiet. Z pyska nieprzyjaciela roztaczał się kłębiący ogień, który spalił dzikusa żywcem. Lecz łowca właśnie na to czekał - wspinając się po bestii wrzucił do jej jamy kulę lodu. Smok poległ. Zza opadającego kurzu wyłoniło się jego ciało, które zapadło się pod gruntem ze złota i bogactw. Kosztowności zaczęły się topić! Gdy szara zasłona całkowicie opadła, zabójca spostrzegł postać napełniającą worki monetami. To Fenshil!
- Krasnoludzie! Co tu robisz?
- Udało mi się ucieknąć w czasie oblężenia. Później poszedłem za tobą aż dotarłem tutaj...
- Śledziłeś mnie?
- Tak ale teraz nie mamy czasu... napełniaj sakwy!
- Oszalałeś?! To zaraz runie! Rób co chcesz - ja odchodzę.
Krasnolud pozostał w fortecy, która po chwili stanęła w gruzach. Z pod jej ruin obficie wydobywała się lawa.
    Łowca nie miał gdzie wrócić i co ze sobą zrobić lecz wiedział, że pomścił poległych ludzi i odkupił swoje winy.
I tak Lox stał się legendą...

Koniec


BONUS


Wstęp
    Ty już wiesz...
    I on już wie...
Do bunkru wpada cywil. Roztrzęsiony, wystraszony, zdyszany... jak każdy nowy.
Ale co to? Ale co to?
Zza płaszcza wyciąga nakrycie głowy z charakterystycznym znakiem. Żołnierze podnoszą się z krzeseł, a jeden z nich podbiega do nieznajomego. Coś szepczą po czym żołnierz szybko wybiega z pokoju. Biegnie w górę i w górę... Otwiera drzwi, rozgląda się i dalej podąża do celu.
Teraz przemieszcza się przez stary, ciemny i zbezczeszczony krwią korytarz. Jest zbyt wąski by nie zauważyć śladów mordów jakie tu się dokonały. Nadal wyczuć można swąd poległych...
Zamyślony nie zwraca na to uwagi i w końcu dociera do wyjścia z budynku. Podnosi klapę zasypaną ziemią. Błyskawicznie wchodzi na ruiny pobliskiego bloku. Wyżej i wyżej. Zaparł się jedną ręką oraz nogą o szczeliny muru. Ociągle wyjmuje karabin i wygląda celu. Widzi! Ładuje broń, całując jedyny pocisk pozostały po oblężeniu. Już w oddali spostrzegł napastników ciągnących za sobą skrzynie dynamitu. Jej pokrywa jest nieco odchylona... i właśnie na to czekał nasz bohater.
Nasz? Bo walczył za nas wszystkich! Bohater? Bo wygrał. Rok 90, 190, 1900, 9000 - zawsze wygrywał.
Nasz żołnierz, nasz bohater.
Ledwo co utrzymuje się na zwaliskach, a jedynak przystawia lunetę do oka. Kamizelki wrogów można ominąć celnym strzałem w głowę, co dla snajperów jest banalnym wyczynem. Lecz co zrobić z jego pobratańcem? Co zrobić gdy tylko jedna kula? Co robić gdy jesteś sam? Walczyć! Tak! Ale najpierw warto pomyśleć... I wpada myśl do głowy jak ciało do grobu, jak dziecko do kołyski! Strzał w dynamit pogrzebie to diabelstwo!
Postanowione. Teraz wyliczenie siły i kierunku wiatru, tępa poruszania się przeciwników, prawdopodobieństwo powodzenia, drogi, a to wszystko w oku sokoła...
Snajper po wyszkoleniu trafi w każdy cel... Lecz czy także w człowieka?
Serce łomocze... Palec na spuście... Tętno wzrasta... Ostatnia przymiarka... Nerwy w strzępach... Wdech przed strzałem... Serce... przeszkadza... I łup! Silnie zabrzmiało... to żołnierz nie wytrzymał.


Co się stało z żołnierzem? Każdy wyobrazi sobie to w inny sposób. Może się ześlizną? Może karabin mu spadł? Może serce nie wytrzymało? A może on nie wytrzymał presji i strzelił sobie w głowę? Tu właśnie pojawia się to najważniejsze pytanie: "Czy mam zabić człowieka?" Z jednej strony przysięga, że będziesz bronił ojczyzny, a z drugiej swój los po śmierci. Czy Bóg pozwala zabić drugiego człowiekatylko dlatego iż jest twoim wrogiem, a może dlatego bo jesteś wojakiem? Ale w końcu przysięgałeś na honor, że będziesz bronił kraju za wszelką cenę. Zdezerterować? Odmówić wykonania rozkazu? UCiec? To, że masz Ak-47 wcale nie usprawiedliwia twoich czynów. Bóg, honor, ojczyzna? Wybieraj: Bóg czy honor i ojczyzna? Człowiekowi nie wolno odbierać życia... przeciwstawisz się? Nie wolno! W imię nie tylko Najwyższego ale także zasad moralnych i społecznych. Co ja bym zrobił? Sam nie wiem, lecz może wy powiecie jak uważacie oraz jak byście się zachowali. Gorąco zachęca